18 lutego 2015

010. Pan Kwas i sens życia

      Gdy siedzisz po uszy w gównie, w które sam dobrowolnie wlazłeś, bo jest ci tam miło i przyjemnie, dajesz radę. Gorzej, gdy zaczynasz mieć dość tego gówna, bo uświadamiasz sobie, że faktycznie coś tu śmierdzi i jest dość brudno... Najwspanialszą chwilą jest, gdy leżysz zapłakana w ciemnościach na potężnej zwale i myślisz dlaczego jest tak a nie inaczej - jeśli masz tak chujowo, że zrozumiesz wszystkie błędy, te swoje oraz ludzi których kochasz, zapragniesz zmian. Zmian na lepsze, które uczynią cię szczęśliwym człowiekiem - te moje są błahe i składają się z rzeczy prostych, jednak wiem ze zaprowadzą mnie tam gdzie chcę, jeśli będę je powtarzać jak mantrę. Ciężko zmienić przyzwyczajenia, dlatego w tej chwili jestem wdzięczna każdej osobie na tej ziemi która kopnęła mnie w dupę, gdyż tylko w ten sposób mogę ogarnąć. To najszczersza prawda, że by odbić się, trzeba sięgnąć samego, pierdolonego dna. Każdy upada inaczej, każdy czuje co innego i dokonuje innych wyborów, ale moje dno jest naprawdę, cholernie głęboko. Znam ludzi z gorszymi problemami, zbyt wielkimi by się nawet odbić, ale to chyba znaczy, że jeszcze dostrzegam jakiś sens i chcę żyć normalnie. Bo ja naprawdę kocham żyć. Kocham żyć, bo wiem, że jeśli się postaram, czeka mnie wiele wspaniałych chwil - jeśli się postaram, bo przecież nic nie przyjdzie do nas za darmo. Nie chce myśleć więcej o tym, że mogłabym po prostu się zabić, na tym świecie trzyma mnie tylko kilka osób - chłopak, matka i przyjaciel. W tej chwili jestem całkowicie niezależna, nie mam pracy, domu, mam tylko swojego Narcyza, i choć czasami myślę, że nawet on nie jest w stanie zatrzymać mnie na tej planecie, to chcę uczynić coś dla siebie, jego i chcę zostawić po sobie coś, co znaczyłoby dla kogoś wiele. Nie jestem pewna czy mówię teraz o swoich przyszłych dzieciach, jeśli je będę mieć - nie mam cierpliwości do dzieci, boję się, że nie potrafiłabym wychować własnych tak jak tego pragnę... Do tego muszę bardziej dorosnąć, ale na myśli mam dokonanie czegoś. Chcę by ktoś był ze mnie dumy. Choćby moja mama. Moje wyjście z nałogu było dla niej wystarczającym czynem, jednak gdy powiedziałam jej, że wracam do zrzucania towaru i wszystkiego co się z tym łączy, przyjęła to ze spokojem, co mnie ukuło. Potrzebowałam, by na mnie nakrzyczała - całe życie popełniam błędy i choć obiecuję sobie, że będę ostrożna, zawsze kończy się tak samo. Chociaż jedna osoba mogłaby mieć wyrzuty, wziąć mnie siłą... Jedyną taką osobą jest moja mama, ale czasami zapominam, że przecież mam 24 lata i robię to co chcę. Jednocześnie jestem jej wdzięczna, że się nie wtrąca - znam każde słowo które powiedziałaby by mnie powstrzymać i rozumiem je. Ale w takich chwilach jestem zbyt głupia - mogę robić chujowe rzeczy w pełni świadoma konsekwencji, jeśli na dzień dzisiejszy sprawi mi to przyjemność. To są chujowe rzeczy, bo u mnie trwają miesiącami, ciągnąc się jak ser z pizzy.

      Życie porównywalne do ciężkiej bani na LSD. Jeden to za mało - wtedy możesz jeszcze ogarnąć, ale gdy nie masz wyrobionej tolerancji na kwas i zajebiesz kilka - dzieje się prawdziwy chaos. Zaczyna się na chillu, zatapiając się powoli w poduszkach na kanapie. Jest ci błogo, ciepło i naprawdę, naprawdę zajebiście. Masz dreszcze, czujesz w każdej komórce ciała, że jesteś naćpany, i zaczyna się pizda. Obraz się rozmywa, stapiasz się z muzyką i całym wszechświatem, a gdy nagle spojrzysz na roztapiający się sufit, i do basu z głośników, cały pokój nagle rozświetla się kolorowymi laserami, jak na prawdziwej dyskotece, to moment w którym tracisz kontakt z rzeczywistością. Jest naprawdę wspaniale, istniejesz na tym świecie samemu sobie, zamknięty w domu, na tak niewyobrażalnej bani, że nawet jeśli chcesz się z kimś spotkać i porozmawiać, to ta osoba na pewno tego nie chce. Tak samo jak na kwasie zmienia ci się tok myślenia. Doświadczasz i potrafisz zrozumieć rzeczy, o jakich nigdy nawet nie pomyślałbyś żyjąc normalnym życiem. Przeżywasz to wszystko, tak wiele na raz - a czas wciąż stoi w miejscu. Wciąż pierdolona 3:44. Nie ma godziny 4 ani 5, jest 3:44 a ty tkwisz na kanapie w poduszkach. Za dużo informacji, za dużo zamieszania, tak wiele się dzieje. Rozlana, zaplątana jak świeżo ugotowany makaron na talerzu, z którego leci gorąca para, rozciągnięta i skurczona jednocześnie. Kwas wykręca,  mózg się gotuje. Życie przelatuje ci przed oczami, tak wiele dzikich myśli, nieznanych pragnień, lekkość i ciężar, miękki koc jest zbyt miękki i ciepły, materiał kanapy zbyt drapiący i nieprzyjemny. O czym myśleć, gdzie się ulokować by było w porządku? Czuję się jakbym miała umrzeć, nie wiem już gdzie moje miejsce, ale wciąż bawią mnie puste gadanie Ryby, dochodzące jakby zza ściany, co więcej wystarczy jedno spojrzenia na Narcyza z maślanymi oczami, bym mogła się rozebrać i dać mu dosłownie w tej chwili. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że jak bezkształtna masa leżysz na miękkiej chmurce, a twoje emocje mieszają się z emocjami osób obok, a oni czują dokładnie to co ty. Rozpierdala cię od środka milion uczuć, a oni wszystko to widzą. Myślisz coś sobie, a okazuje się, że każdy to słyszy. Cudowne i jednocześnie paskudne uczucie, zero prywatności ma swoje wady, zwłaszcza gdy nie ogarniasz.
      Mój chłopak trzyma mnie, bo przeżywa własną banię - siedzi na ziemi, na drugim końcu pokoju i widzę jak z pod jego pachy wystaje moja dupa, a drugą ręką, ściska moje łydki. Dlaczego jestem tam, skoro siedzę tu? Która ja jestem prawdziwa? W której rzeczywistości zostawiłam prawdziwą Magdę, który pokój wybrać, do którego wejść? Tak wiele pytań z dupy, ale każde z nich ma sens, nawet jeśli nie znajdziesz odpowiedzi. Zabawna rzecz. Nie masz ciała, twoje myśli, są twoimi słowami, jesteś jakimś nieogarniętym bytem, zawieszonym z dwójką przyjaciół pomiędzy rzeczywistościami, którzy mają dokładnie tą samą pizdę. Jesteś sobą pod każdym kurwa względem sobą - całkowicie oderwany od realnego świata i pozbawiony kontrolowania swojego zachowania. Jesteś buzującymi emocjami, kwintesencją swojego istnienia. Tak jakby prawdziwe życie nie istniało, a my byliśmy bogami.