15 października 2015

011. Pizda nad głową

      Już mi się nic nie chce. Staram się być szczęśliwa, i nawet mi to wychodzi, ale nie jestem do końca pewna, czy wszystko jest faktycznie dobrze, czy po prostu cały czas chodzę upierdolona. Chyba jednak nie jest. Bywają wieczory, kiedy odmawiam sobie palenia, lub po prostu nie mam możliwości, a wtedy jest ze mną naprawdę bardzo chujowo... Wszystko wkurwia, i to tak, że aż potem idziesz płakać z tego wkurwienia, i jest już ci tak smutno, że płaczesz aż nie zaśniesz zasmarkana i zmęczona, z pękającą głową. Następnego dnia jest już lepiej, bo mogę zapalić, także no... Smutne to trochę.
      Nic mi się nie chce. Zajebałam przed chwila 2 bonga. Podmuchałam trochę na szczury. Chce mi się spać, ale wiem, że mogę to zwyciężyć, włączając jakąś chujową grę. Może nawet lola. Może nawet oglądnę top model na zmułę. Albo faktycznie się jebnę spać, bo każda sekunda teraz to dla mnie kara.
      Nie powinnam pisać gdy się aż tak zjaram, potrafię pierdolić bez sensu i nawet tego nie zauważać, a gdy zajebiesz sobie dobrą rajkę, to przynajmniej ujmiesz to tak, że brzmi przekonująco i bogaciej. Choć też jest tam dużo pierdolenia... 
      Tak, przekonałam sama siebie, że to nie ma sensu. Wiodę popierdolone życie, i nie wiem jak je ogarnąć. Wiem, że na to trzeba czasu, ale to tak długo trwa, że boję się, że jedyne co robię, to lecę w chuja. Albo pozwalam na to Narcyzowi, ale wtedy to już całkiem byłoby przejebane. Nie wiem jak sobie poradzić. Chyba tylko pracować i zarabiać tyle, aż nie będzie na co wydawać. Ale, kurwa, przecież tak się nie da. Im więcej zarabiam, tym bardziej zachłanni jesteśmy.

18 lutego 2015

010. Pan Kwas i sens życia

      Gdy siedzisz po uszy w gównie, w które sam dobrowolnie wlazłeś, bo jest ci tam miło i przyjemnie, dajesz radę. Gorzej, gdy zaczynasz mieć dość tego gówna, bo uświadamiasz sobie, że faktycznie coś tu śmierdzi i jest dość brudno... Najwspanialszą chwilą jest, gdy leżysz zapłakana w ciemnościach na potężnej zwale i myślisz dlaczego jest tak a nie inaczej - jeśli masz tak chujowo, że zrozumiesz wszystkie błędy, te swoje oraz ludzi których kochasz, zapragniesz zmian. Zmian na lepsze, które uczynią cię szczęśliwym człowiekiem - te moje są błahe i składają się z rzeczy prostych, jednak wiem ze zaprowadzą mnie tam gdzie chcę, jeśli będę je powtarzać jak mantrę. Ciężko zmienić przyzwyczajenia, dlatego w tej chwili jestem wdzięczna każdej osobie na tej ziemi która kopnęła mnie w dupę, gdyż tylko w ten sposób mogę ogarnąć. To najszczersza prawda, że by odbić się, trzeba sięgnąć samego, pierdolonego dna. Każdy upada inaczej, każdy czuje co innego i dokonuje innych wyborów, ale moje dno jest naprawdę, cholernie głęboko. Znam ludzi z gorszymi problemami, zbyt wielkimi by się nawet odbić, ale to chyba znaczy, że jeszcze dostrzegam jakiś sens i chcę żyć normalnie. Bo ja naprawdę kocham żyć. Kocham żyć, bo wiem, że jeśli się postaram, czeka mnie wiele wspaniałych chwil - jeśli się postaram, bo przecież nic nie przyjdzie do nas za darmo. Nie chce myśleć więcej o tym, że mogłabym po prostu się zabić, na tym świecie trzyma mnie tylko kilka osób - chłopak, matka i przyjaciel. W tej chwili jestem całkowicie niezależna, nie mam pracy, domu, mam tylko swojego Narcyza, i choć czasami myślę, że nawet on nie jest w stanie zatrzymać mnie na tej planecie, to chcę uczynić coś dla siebie, jego i chcę zostawić po sobie coś, co znaczyłoby dla kogoś wiele. Nie jestem pewna czy mówię teraz o swoich przyszłych dzieciach, jeśli je będę mieć - nie mam cierpliwości do dzieci, boję się, że nie potrafiłabym wychować własnych tak jak tego pragnę... Do tego muszę bardziej dorosnąć, ale na myśli mam dokonanie czegoś. Chcę by ktoś był ze mnie dumy. Choćby moja mama. Moje wyjście z nałogu było dla niej wystarczającym czynem, jednak gdy powiedziałam jej, że wracam do zrzucania towaru i wszystkiego co się z tym łączy, przyjęła to ze spokojem, co mnie ukuło. Potrzebowałam, by na mnie nakrzyczała - całe życie popełniam błędy i choć obiecuję sobie, że będę ostrożna, zawsze kończy się tak samo. Chociaż jedna osoba mogłaby mieć wyrzuty, wziąć mnie siłą... Jedyną taką osobą jest moja mama, ale czasami zapominam, że przecież mam 24 lata i robię to co chcę. Jednocześnie jestem jej wdzięczna, że się nie wtrąca - znam każde słowo które powiedziałaby by mnie powstrzymać i rozumiem je. Ale w takich chwilach jestem zbyt głupia - mogę robić chujowe rzeczy w pełni świadoma konsekwencji, jeśli na dzień dzisiejszy sprawi mi to przyjemność. To są chujowe rzeczy, bo u mnie trwają miesiącami, ciągnąc się jak ser z pizzy.

      Życie porównywalne do ciężkiej bani na LSD. Jeden to za mało - wtedy możesz jeszcze ogarnąć, ale gdy nie masz wyrobionej tolerancji na kwas i zajebiesz kilka - dzieje się prawdziwy chaos. Zaczyna się na chillu, zatapiając się powoli w poduszkach na kanapie. Jest ci błogo, ciepło i naprawdę, naprawdę zajebiście. Masz dreszcze, czujesz w każdej komórce ciała, że jesteś naćpany, i zaczyna się pizda. Obraz się rozmywa, stapiasz się z muzyką i całym wszechświatem, a gdy nagle spojrzysz na roztapiający się sufit, i do basu z głośników, cały pokój nagle rozświetla się kolorowymi laserami, jak na prawdziwej dyskotece, to moment w którym tracisz kontakt z rzeczywistością. Jest naprawdę wspaniale, istniejesz na tym świecie samemu sobie, zamknięty w domu, na tak niewyobrażalnej bani, że nawet jeśli chcesz się z kimś spotkać i porozmawiać, to ta osoba na pewno tego nie chce. Tak samo jak na kwasie zmienia ci się tok myślenia. Doświadczasz i potrafisz zrozumieć rzeczy, o jakich nigdy nawet nie pomyślałbyś żyjąc normalnym życiem. Przeżywasz to wszystko, tak wiele na raz - a czas wciąż stoi w miejscu. Wciąż pierdolona 3:44. Nie ma godziny 4 ani 5, jest 3:44 a ty tkwisz na kanapie w poduszkach. Za dużo informacji, za dużo zamieszania, tak wiele się dzieje. Rozlana, zaplątana jak świeżo ugotowany makaron na talerzu, z którego leci gorąca para, rozciągnięta i skurczona jednocześnie. Kwas wykręca,  mózg się gotuje. Życie przelatuje ci przed oczami, tak wiele dzikich myśli, nieznanych pragnień, lekkość i ciężar, miękki koc jest zbyt miękki i ciepły, materiał kanapy zbyt drapiący i nieprzyjemny. O czym myśleć, gdzie się ulokować by było w porządku? Czuję się jakbym miała umrzeć, nie wiem już gdzie moje miejsce, ale wciąż bawią mnie puste gadanie Ryby, dochodzące jakby zza ściany, co więcej wystarczy jedno spojrzenia na Narcyza z maślanymi oczami, bym mogła się rozebrać i dać mu dosłownie w tej chwili. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że jak bezkształtna masa leżysz na miękkiej chmurce, a twoje emocje mieszają się z emocjami osób obok, a oni czują dokładnie to co ty. Rozpierdala cię od środka milion uczuć, a oni wszystko to widzą. Myślisz coś sobie, a okazuje się, że każdy to słyszy. Cudowne i jednocześnie paskudne uczucie, zero prywatności ma swoje wady, zwłaszcza gdy nie ogarniasz.
      Mój chłopak trzyma mnie, bo przeżywa własną banię - siedzi na ziemi, na drugim końcu pokoju i widzę jak z pod jego pachy wystaje moja dupa, a drugą ręką, ściska moje łydki. Dlaczego jestem tam, skoro siedzę tu? Która ja jestem prawdziwa? W której rzeczywistości zostawiłam prawdziwą Magdę, który pokój wybrać, do którego wejść? Tak wiele pytań z dupy, ale każde z nich ma sens, nawet jeśli nie znajdziesz odpowiedzi. Zabawna rzecz. Nie masz ciała, twoje myśli, są twoimi słowami, jesteś jakimś nieogarniętym bytem, zawieszonym z dwójką przyjaciół pomiędzy rzeczywistościami, którzy mają dokładnie tą samą pizdę. Jesteś sobą pod każdym kurwa względem sobą - całkowicie oderwany od realnego świata i pozbawiony kontrolowania swojego zachowania. Jesteś buzującymi emocjami, kwintesencją swojego istnienia. Tak jakby prawdziwe życie nie istniało, a my byliśmy bogami.

17 stycznia 2015

009. Życie jak z marzeń

      Boję się. Boję się przyszłości, boję się nawet teraźniejszości. Swą przeszłość kocham nad życie, choć była równie straszna, i też bałabym jej się gdybym nie była tylko głupią gówniarą. Ale przecież nie jestem już dzieckiem od dawna, i zabawa choć tak bardzo kusząca, nie jest już tym samym. Życie bywało weselsze, nasze problemy bywały okropne i trudne do rozwiązania, choć dzisiaj wydają się błahe i głupie. Nie wierzyłam gdy mawiali, że bycie dorosłym jest trudne, bawiło mnie to, miałam grama w staniku, paczkę tanich fajek i świat mógł się walić, a ja wciąż byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Miałam przy sobie Narcyza, był bardzo blisko, najdalej tylko uciekał do domu na przeciwnej ulicy. Ćpał ze mną równo, czasami nawet bardziej, choć zaczął przeze mnie. Żadne z nas od usranego dzieciństwa nie powiedziało, że nigdy w życiu nie weźmie narkotyków bo to gówno, choć nie myślało, że się wydarzy. Miałam zaledwie 14 lat gdy zaczęłam w ogóle myśleć o tym by spróbować. Wtedy już piłam piwo pod blokiem i paliłam fajki, które dostawałam od chłopaków z 3 gimnazjum. Miałam reputacje szalonej laski, którą traktowało się jak kumpla, ponieważ nikomu nie pozwalała na więcej niż przyjaźń. Miałam wielu przyjaciół, kochałam ich wszystkich, otwierałam się przed nimi na tyle, na ile pozwalało mi racjonalne myślenie. Wszyscy inni mnie najzwyczajniej lubili, choć ja ich ani trochę. Zawsze miałam wyjebane, pierdoliłam zasady i robiłam głupie rzeczy, a im się to o dziwo podobało.
      Tak bardzo tęsknię za tym wszystkim. Tęsknie, nie wiem nawet co zrobić, by ponownie pokochać swoje życie. Oczywiście, kocham dragi. Ale w chwilach takich jak te - gdy jestem tak strasznej piździe, na jakiej już dawno nie byłam, po prostu mam dość wszystkiego. Tęsknię za potajemnym jointem w oknie, gdy było już po północy, a wszyscy już spali. Za cichą muzyką jaką wtedy słuchałam, za tym jaka szczęśliwa byłam, gdy go paliłam i jak bardzo mnie upierdolił, a nawet jak bardzo kocham Rybe który był tak wspaniałomyślny, że dał mi sztukę w kredyt. Dzisiaj zamykam drzwi wejściowe na klucz, siadam na ziemi w salonie, przysuwam skitrane za szafką wiadro, nabijam i pale aż mnie upierdoli. Może czwarte lub piąte wywoła na mych ustach uśmiech i pomyśle wtedy, boże, jak ja kocham ten stan. Przy entym buchu, tym ostatnim gdy jestem już wkurwiona, wpakuję do wbicia tyle, że będę się bała to palić, ale zjem to wiadro, położę się obok niego zdyszana jak po jebanym maratonie, i będę tak leżeć może nawet i godzinę, przeżywając najlepszą i najgorszą banie. Przepalenie jest okrutne. Tolerancja na bake rośnie, wraz z nią syf na płucach, otępienie, bezsenność i wszystko inne co bywa wkurwiające gdy często jarasz. Zła jestem, że pozwoliłam dotrzeć tak daleko i upaść tak nisko. Palić cały dzień i dopiero późno w nocy, po wypaleniu kilku gram na łeb, mieć tak, jak kiedyś miałeś po dobrym joincie czy butli.

7 grudnia 2014

008. We are born underwater and here we will drown

      Żyję pomalutku. Na tygodniu zapierdalam do pracy, po czym przesypiam resztkę wolnego czasu, by w piątek zajebać ścieżkę z płyty 1975 i się obudzić, po czym wyjebać na imprezę. Wracam do domu w niedzielę wieczorem, zawsze rozjebana, ledwo żywa, nie ważne co się ćpało. W poniedziałek idę do pracy na niesamowitej zwale, ale nikt nigdy nie widzi, że wciąż jestem naćpana, lub że ćpanie ze mnie dopiero schodzi. Dwa pierwsze dni tygodnia są najgorsze, gdy łapią cię zimne dreszcze i pocisz się w ten nieprzyjemny sposób, nawet gdy jest zimno. Płaczesz sobie w poduszkę i nie masz ochoty nic jeść, choć możesz zawsze przypierdolić wiadro lub pięć, bo jedno już cię nie upierdala - a co dopiero mówić o lufie czy joincie. Potem idziesz czytać jakąś gównianą, polską fantastykę słuchając przy tym muzyki godnej najtwardszego hipstera, bo jesteś już tak przepalony, że słuchanie innej muzyki nie sprawia ci przyjemności - jedynie wszystko co inne i pojebane jest interesujące. I nie tylko z muzyką tak jest, lecz ze wszystkim. Palę by zasnąć, nie mam już nawet ochoty grać na kompie czy oglądać filmu. Jestem zbyt zmęczona życiem.

28 lutego 2014

007. I am my end.

      Zupełnie jak seks uspokaja i daje wrażenie kompletności, tak i dragi uspokoiły mnie i uszczęśliwiły. Powróciłam do swojego wcześniejszego życia, wiecznej imprezy, lecz jednocześnie stałam się oazą spokoju dla wszystkich których znam. Przestalam się złościć i stresować, przestałam być nawet wredna i chamska dla przyjaciół, ograniczyłam przeklinanie, z radością spełniam wszystkie swoje obowiązki, chodzę do pracy i pomagam mamie, palenie czy branie jest na drugim miejscu, choć nie zaprzeczę, że ciagle siedzi w mojej głowie. Chyba po raz pierwszy od trzech lat czuję się tak szczęśliwa i pełna życia. Oczywiście, to tylko kolejny krok do uzależniena się już drugi raz, ale staram się o tym nie myśleć.
Wracając do dawnych przyzwyczajeń, wróciłam również do dawnych zasad. Zasad odpowiedzialności, czyli takich, by nie zrobić sobie krzywdy, nie uzależnić się od jednej rzeczy, nie wpaść czy nie zrobić sobie przypału. Jednak nie tłumaczę sobie już dlaczego biorę. Biorę bo lubie, przecież nie mogę powiedzieć, że robię to by spróbować – próbowałam już tego wszytskiego aż za dużo. Nie tłuamczę sobie tego, że to czysta zabawa, że jestem silna i potrafię to ogarnąć, to tylko puste gadanie, słowa którym niegdyś zaufałam i pogrążyły mnie po dłuższym czasie.
      Dlaczego więc zaczęłam? Tak jak większość ćpunów po odwyku, wpadłam znów w to gówno przez starych znajomych którzy nie byli na odwyku, a dalej ćpali. Ja przychodziłam i odchodziłam, i choć sądziłam, że odeszłam już na dobre, wróciłam znowu. A oni przyjęli mnie z otwartymi ramionami. To są dopiero, kurwa jego mać przyjaciele, troszczący się o mnie.

15 lutego 2014

006. Trzy doby.

      Dzisiaj wróciłam do swoich starych przyzwyczajeń. A właściwie to trzy dni temu, ale jak dla mnie i tak wszystko to był jeden wielka impreza. Wiem, że mój powrót do dragów to tylko kolejny krok do samodestrukcji, mam za sobą niemal 3 lata czystości po długim odwyku, ale nie mam zamiaru znowu skakać na głęboką wodę. Nigdy taka z resztą nie byłam, zawsze tłumaczyłam sobie moje umiłowanie do narkotyków chęcią czystej zabawy, w końcu wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Byłam bardzo ostrożna, może i zdarzało się eksperymentować i brać jakieś tabeltki na pałe, nie myśląc jak to może się skończyć, ale nie brałam dużo razy jednego, starałam się nie uzależnić, ale biorąc coś dobrego, musiałam wziąć coś jeszcze lepszego, by zapomnieć o wcześniejszym. Z czasem, a właściwie po kilku dobrych latach życia na ciągłym haju, na poniektóre środki zaczełam się uodparniać, robiłam je więc z przyzwyczajenia, jak choćby palenie. Testowanie nowych dragów przestało znaczyć, bo wszytsko co mogliśmy, już przetestowaliśmy, i nie mowie o typowych narkotykach, były tam również wszelkie leki, na recepte lub bez, dopalacze, szauwie i zioła, kleje, olejki i chuj wie co jeszcze. Używaliśmy wszystkiego co kopało, a ja bawiłam się życiem, mając w dupie wszystko do okoła, balowałam, a co za tym idzie, poznawałam nowych ludzi i zyskiwałam źródła do coraz cięższych towarów. Tłumaczę to sobie próbą zmarnowania czasu, dragi były dla mnie dosłownie jak hobby, jak sport. Jedni grali w zespole, chodzili na siatkówkę, grali na kompach, a ja ćpałam. Oczywiście, potrafiłam funkcjonować normalnie, robiłam sobie przerwy ale i tak wracałam i nakręcałam się jeszcze bardziej. Zjadło mnie to całkowicie i jeszcze wciągnęłam w to ludzi którzy nie zasłużyli na coś takiego, choć naprawdę chcieli, byli tacy jak ja, ale czy to ma znaczenie sporo to ja ich namawiałam na samym początku, a nie oni mnie. W końcu upadłam wystarczająco nisko, by moja matka zaaregowała. Było to zaledwie rok po śmierci mojego ojca. Nie, nie brałam by zadkać pustkę po stracie bliskiej osoby, wrecz przeciwnie. To ojciec był jedyną osobą potrafiącą mnie ogarnąć, powstrzymać od odpierdalania. A potem została tylko matka więc robiłam co chciałam. Byłam tylko gówniarą, zaczęłam od baki gdy miałam 15 lat, zaś na odwyk poszłam w wieku lat 19. Teraz mam 23, równy rok temu wróciłam do palenia trawy, poźniej wykorzystywałam moje leki, zbyt nadgorliwie, trzeba przyznać, lecz nic wiecej, tylko palenie i słabe tabletki. Minął rok z haczykiem od mojego powrotu do żywych, do świata miejskich ćpunów, ale nie brałam z nimi. I w tej oto chwili, po roku obiecywania sobie, że już na zawsze zostanie jedynie przy bace, valium i kilu innych proszkach, a dragi to rozdział zamknięty, jak ostatnia idiotka spotkałam się po jebanych 5 latach ze znajomymi z którymi kiedyś imprezowałam i nawciągałam się fety. Tak po prostu, za dawne lata. I nagle doszłam do wniosku, że chcę tego co było dawniej, chcę moich starych przyjaciół i chcę wiecznej imprezy. Teraz jestem dorosła, mam prace, obowiązki. Wciąż mieszkam z mamą, dbam o nią jak mogę, tak jak ona dbała o mnie gdy było źle. Wciąż mieszkam naprzeciwko Narcyza i wciąż robi mi się ciepło w majtkach za każdym razem gdy widzę jak wychodzi z domu. Wciąż pracuję i zarabiam, tak jak powinnam, wciąż wyżywam się literacko, głównie czytając poważne rzeczy oraz roztrząsając swoje problem emocjonalne w internetach, albo opisując każdą banie i szalone imprezy. I tak nie usprawiedliwia to moich poczynań.

15 maja 2013

005. Bania u Cygana

      Ostatnio poznałam kilku nowych ludzi, znów zaczęłam spotykać się ze znajomymi i chodzić na imprezy. Narcyz zaprowadził mnie na jakieś zadupie i wstazał na trzy domy stojące obok siebie na wzgórzu. 
      - Widzisz te trzy domy? W każdym z nim o każdej porze dnia i nocy można znaleźć towar - powiedział wesoło prowadząc mnie tam. Byłam w szoku, jak wiele może się zmienić przez rok zerwania kontaktu z przyjacielem. Chodzi o to, że on poznał takie miejsca o których ja nie miałam pojęcia, a to przecież ja byłam tą złą.
      Weszliśmy do domu środkowego i pierwsze co pomyślałam to ''o, fajna melina''. Mieszkała w nim pewna para, żyli na kocią łapę, mieli po 40 lat. Cygan, łysiejący facet o twarzy psychopaty, wcale nie był cyganem, nie żarł też gruzu ani nie kradł, a nawet więcej - nie pił ani nie palił. Był przykładem porządnego człowieka, spokojny do bólu i małomówny. Ale widać było, że psychol i przez ten spokój kiedys wybuchnie i powyrzyna wszystkich dookoła. Ważniejsza w tym jest jego kobieta, Krystyna. Widać, że kiedyś była fajna dupa, ale picie, palenie i kreski zrobiły swoje. Podkreślam, że była tancerką erotyczną w młodości. Kobieta na trzeźwo jest aniołem, ale problem jest w tym, że prawie nigdy nie można jej spotkać trzeźwej. Obrót o 180 stopni, diabeł po prostu. Ale przejdźmy do tematu.

16 marca 2013

004. Kontakty z bliźnimi.

      Tekst zamieszczony poniżej znalazłam na starym laptopie - jest z przed 3 lat, miałam je dodać na starego bloga na onecie, jakiego wtedy prowadziłam... Notka nie jest kompletna, ale dodam ją tak jak się zachowała. Przedstawia moje życie towarzyskie, które juz wtedy było dość skąpe... No.

''Czasami,  gdy sobie rozmyślam, dochodzę do wniosku, że jestem zadowolona ze swojego życia towarzyskiego. Ale, gdyby spojrzeć na nie oczami osoby postronnej, to już całkiem inna sprawa... Bo jest beznadziejne. To tak, jakbym nie miała w ogóle tego życia towarzyskiego. Ogranicza się ono do mojej mateczki, psa, Narcyza, mamy Narcyza i od czasu do czasu Kaśki i jej ćpunów. Tyle.
Przeskanujmy to po kolei. Nawiązując do kontaktów z matkami, jestem całkowicie poważna. Z Kaśką i ćpunami również. No ale z Narcyzem bywa różnie. Nie wiem jak określić nasz związek. Jesteśmy przyjaciółmi? Hm... Jesteśmy na swój sposób, ale raczej z przyzwyczajenia, nie emocjonalnie. Tak było zawsze, zawsze razem, niczym brat i siostra, pierdolone bliźniaki które są od siebie uzależnione nawet jeśli mają ochotę od siebie odejść. Nie można tak po prostu przestać żyć razem. 
Kiedyś się równie mocno kochalismy, co przyjaźniliśmy. Ale to się zepsuło, chociaż cholera wie czemu wciąż ze sobą trwamy, razem spędzamy dnie, jemy razem, milczymy razem, śpimy w jednym łóżku. Tylko jesteśmy, bez słów, bez uczuć. To takie głupie, ale nie wyobrażam sobie życia bez niego.