15 lutego 2014

006. Trzy doby.

      Dzisiaj wróciłam do swoich starych przyzwyczajeń. A właściwie to trzy dni temu, ale jak dla mnie i tak wszystko to był jeden wielka impreza. Wiem, że mój powrót do dragów to tylko kolejny krok do samodestrukcji, mam za sobą niemal 3 lata czystości po długim odwyku, ale nie mam zamiaru znowu skakać na głęboką wodę. Nigdy taka z resztą nie byłam, zawsze tłumaczyłam sobie moje umiłowanie do narkotyków chęcią czystej zabawy, w końcu wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Byłam bardzo ostrożna, może i zdarzało się eksperymentować i brać jakieś tabeltki na pałe, nie myśląc jak to może się skończyć, ale nie brałam dużo razy jednego, starałam się nie uzależnić, ale biorąc coś dobrego, musiałam wziąć coś jeszcze lepszego, by zapomnieć o wcześniejszym. Z czasem, a właściwie po kilku dobrych latach życia na ciągłym haju, na poniektóre środki zaczełam się uodparniać, robiłam je więc z przyzwyczajenia, jak choćby palenie. Testowanie nowych dragów przestało znaczyć, bo wszytsko co mogliśmy, już przetestowaliśmy, i nie mowie o typowych narkotykach, były tam również wszelkie leki, na recepte lub bez, dopalacze, szauwie i zioła, kleje, olejki i chuj wie co jeszcze. Używaliśmy wszystkiego co kopało, a ja bawiłam się życiem, mając w dupie wszystko do okoła, balowałam, a co za tym idzie, poznawałam nowych ludzi i zyskiwałam źródła do coraz cięższych towarów. Tłumaczę to sobie próbą zmarnowania czasu, dragi były dla mnie dosłownie jak hobby, jak sport. Jedni grali w zespole, chodzili na siatkówkę, grali na kompach, a ja ćpałam. Oczywiście, potrafiłam funkcjonować normalnie, robiłam sobie przerwy ale i tak wracałam i nakręcałam się jeszcze bardziej. Zjadło mnie to całkowicie i jeszcze wciągnęłam w to ludzi którzy nie zasłużyli na coś takiego, choć naprawdę chcieli, byli tacy jak ja, ale czy to ma znaczenie sporo to ja ich namawiałam na samym początku, a nie oni mnie. W końcu upadłam wystarczająco nisko, by moja matka zaaregowała. Było to zaledwie rok po śmierci mojego ojca. Nie, nie brałam by zadkać pustkę po stracie bliskiej osoby, wrecz przeciwnie. To ojciec był jedyną osobą potrafiącą mnie ogarnąć, powstrzymać od odpierdalania. A potem została tylko matka więc robiłam co chciałam. Byłam tylko gówniarą, zaczęłam od baki gdy miałam 15 lat, zaś na odwyk poszłam w wieku lat 19. Teraz mam 23, równy rok temu wróciłam do palenia trawy, poźniej wykorzystywałam moje leki, zbyt nadgorliwie, trzeba przyznać, lecz nic wiecej, tylko palenie i słabe tabletki. Minął rok z haczykiem od mojego powrotu do żywych, do świata miejskich ćpunów, ale nie brałam z nimi. I w tej oto chwili, po roku obiecywania sobie, że już na zawsze zostanie jedynie przy bace, valium i kilu innych proszkach, a dragi to rozdział zamknięty, jak ostatnia idiotka spotkałam się po jebanych 5 latach ze znajomymi z którymi kiedyś imprezowałam i nawciągałam się fety. Tak po prostu, za dawne lata. I nagle doszłam do wniosku, że chcę tego co było dawniej, chcę moich starych przyjaciół i chcę wiecznej imprezy. Teraz jestem dorosła, mam prace, obowiązki. Wciąż mieszkam z mamą, dbam o nią jak mogę, tak jak ona dbała o mnie gdy było źle. Wciąż mieszkam naprzeciwko Narcyza i wciąż robi mi się ciepło w majtkach za każdym razem gdy widzę jak wychodzi z domu. Wciąż pracuję i zarabiam, tak jak powinnam, wciąż wyżywam się literacko, głównie czytając poważne rzeczy oraz roztrząsając swoje problem emocjonalne w internetach, albo opisując każdą banie i szalone imprezy. I tak nie usprawiedliwia to moich poczynań.
      Popełniam błąd, wiem, powrót to dragów to okropny pomysł, ale ja to wciąż kocham, jak kolwiek komicznie to brzmi. Nie trzeba nic więcej tłumaczyć. Mam jednak zamiar przedstawić relacje z imprezy jaka mnie zmieniła, mam na to mnóstwo czasu nim bania zejdzie a ja ochłonę i chociaż pożałuje swojego zachowania i lekkomyślności, wiem, że dalej będę to robiła.
      Tydzień temu spotkałam dawnego przyjaciela, chłopaka z którym wkroczyłam w ten pojebany świat, od niego wiele się dowiedziałam i nauczyłam, i mimo że był skurwielem z jakim nie należy się zadawać, bo nie dość, że zdemoralizuje cię do cna, to jeszcze wyrucha na towar, ukradnie telefon i spierdoli na drugi koniec świata, byś go nie znalazł. Potem powraca w wielkim stylu do miasta, i mimo że całe swoje życie robił rzeczy najgorsze i najbardziej godne pożałowania, ludzie go lubią, bo to był agent, to był dobry gościo od imprezy i zawsze się znim działo, nawet jeśli czasem chujowo, to i tak jest co wspominać. 
      Surfer, tak go nazywano. Zasadniczo, sama zapoczątkowałam używanie tej ksywki, jako że raz zjarani w chuj, na jakiś tabletkach i fecie wyskoczyliśmy na dwór - ja bawiłam się na schodach pod jego chatą, a on wypierdolił z domu na środek ulicy ze złożoną deską do prasowania i zgadnijcie - jebany na niej stanął, nawet całkiem profesjonalnie i niczym na jednej ze złocistych plaż gdzieś w Los Angeles, sufrował po falach. A samochody jeździły, trąbiły, zawracały - jako że idiota stał na środku ulicy, albo próbowały go wyminąć, niektóre nawet chciały w niego wjechać, byle by mieć święty spokój, ktoś darł się żeby zabrać ćpuna z tej jebanej ulicy, grozili policją. A ja siedziałam na schodkach z fajką, bawiąc się podartymi rajstopami i przyglając się temu wszystkiemu. Oczywiście, nikt nie skojarzył, że gościa znam, ani nawet, że jestem w takim samym stanie co on. Nie byłam w stanie ingerować, jego się nie dało zatrzymać, nawet jeśli byłabym trzeźwa. Tak powstał Surfer. Był spoko, ale dragi znaczyły dla niego więcej niż wówczas dla mnie. Choc jebany miał 16 lat, robił rozpierdol na swojej dzielnicy, do szkoły przestał chodzić, za to kradł ludziom telefony i portfele, ale skoro zawsze brał towary ogromnych ilości w kredyt, potem włamywał się na chaty ludziom, kradł laptopy i inny sprzet, nawet raz napadł na spożywczak i wyszło mu to na dobre. Tak więc w końcu przjebali go, zgarneli do poprawczaka, później mieszkał w innym mieście wyjeżdzał i wracał, wpadał na dzień do Warszawy, potem znowu znikał, ciągle oczywiście ćpając i dostając wpiedol od swoich dłużycieli. Zdążyli zamknąć go za jakieś pierdoły, miał nawet oskarżenia o posiadanie, dilerkę i tak dalej, ale skończyło się na rozbojach i kradzieżach. Odsiadywał akurat gdy ja wyrywałam sobie włosy z głowy na odwyku. Ale w końcu wrócił do tej swojej nory w kamienicy, do obszczanych przez żule schodków i ruchliwej jak skurwysyn ulicy przez którą został tym kim jest. 
      I w końcu go spotkałam, przypadkiem, na ulicy. Słyszałam o nim przez ten czas, same najgorsze rzeczy, że jakim skurwysynem był, takim został, ale nie zraziłam się, tak jak i reszta znajomków miałam do niego chory sentyment, bo było nam swego czasu zajebiście. Wymieniliśmy uprzejmości, a po dwóch zdaniach jakie z nim wymieniłam, typu Co tam u ciebie? A nic. Aha... usłyszałam Ty słuchaj elfie, mam zajebisty haszyk, no po prostu niebo, Angel, nazwa mówi sama za siebie. Mowię ci, musisz spróbować! A ja się uśmiechnęłam krzywo, jako że popalałam znowu i przypomniało mi się, że sprawa dragów to był nasz jedyny i najlepszy temat do rozmów. Więc cóż, wyszło tak, że na następny dzień do niego zadzwoniłam pytać o ten hasz. W końcu po paru razach kupywania od niego, bo akurat mi posmakowało, wkręciłam się na imprezę do niego. A on zorganizował to tak, że wpadła też para innych naszych znajomych których również nie widziałam kupę czasu, gdy jeszcze siedzieliśmy w tym gównie zwanym imprezowaniem.
      Poszłam tam na czysto, miałam nie palić, nie pić, nic nie brać, i tak właśnie z czystym umysłem zajebałam pierwszą ścieżkę, chwilkę po wejściu do mieszkania. Nikt mi nie kazał, zrobiłam to ze względu na stare czasy, zwłaszcza, że Surfer zaopatrzył się w jeden z najlepszych towarów, a każdy w towarzystwie również ciągnął, poza tym, niegdyś był okres w moim życiu który jednogłośnie i całkowicie oddałam braniu fety i paleniu jointów, a Surfer akurat kruszył pierwszego grama. Chciałam znów poczuć jak to jest, chciałam wrócić do starych czasów, być znowu tamtą małolatą, tak samo głupią i naiwną, mającą się za kogoś ważnego i jednocześnie zbyt nieśmiałą i niedostępną. A może po prostu znów chciałam się naćpać, bo bakanie stało się znów codziennością, a tęskniłam za byciem nieświadomym swoich problemów i musiałam się zabawić. Nie wiem, ale cóż, to i tak nie ma znaczenia.
      Kopnęło mnie delikatnie, by z czasem przybrać na sile, ale i tak nie skończyło się tylko na jednej ścieżce. Jak narazie była tylko feta, a my nie mieliśmy za wiele do roboty z wyjątkiem siedzenia na kanapie, paleniu fajek, picia wody i snucia opowieści o tym co i jak kiedyś odpierdalaliśmy. I było cudownie. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jeżeli chociaż odrobinę bardziej otworze oczy, zapewne mi wypadną, zęby i szczęka napierdalała od parugodzinnego żucia gumy, ale kochałam gadać, a gdy ktoś inny coś mówił, tonełam w jego słowach, przyglądając się jak zaczarowana. Potem zapaliliśmy i z początku pomyślałam, że mi wystarczy, że nie potrzebnie jaram skoro i tak mam banie i było mi tak wręcz cudownie. Po połowie jointa faza mnie przygniotła, mój zwinny i kreatywny dotychczas umysł zaczął się plątać i gubić we wszystkim co mówiono. Zawsze robiłam się tępa po paleniu, z resztą chyba jak każdy, tylko że ja wyjatkowo mocno, każdy zwykł mi to wypominać i śmiać się ze mnie, ale lubiłam to i oni to rozumieli. Zaczęłam żałować, że zapaliłam, przejrzysta bania po fecie była nie do opisania, z resztą tak to jest gdy po 4 latach znów próbujesz towaru i to z wyższej półki... A następnie zjarałam się jak świnka, zaśmiecając to perfekcyjne uczucie. Zabawne jednak, że po kolejnych godzinach to co mocniejsze, wchłoneło to drugie, a ja zrozumiałam dlaczego kiedyś przez kilka miesięcy bez przerwy robiłam tylko to. Miałam otwarty umysł, gęba mi się oczywiście nie zamykała, wszystko było takie interesujące, a znaczenie rzeczy i słów miało drugie dno, co przyszło z paleniem, ale głupota i prostolinijność przepadły, byłam pełna głupich ale i madrych pomysłów. Mogłam rozmawiać o wszystkim i z chęcią przysłuchiwałam się wszystkiego co opowiadali inni. Fakt, tak jak chciałam wcześniej, poczułam jak wracam do korzeni, do starych przyzwyczajeń, problemów i radości, a magia tamtego miejsca i klimatu sprawiła, że znowu zapragnęłam by tak wyglądała moja codzienność, tutaj, tak i z nimi. Zabawiłam więc dlużej niż jeden wieczór, zabawiłam trzy dni i po powrocie do domu, niezdolna by cokolwiek zjeść, niezdolna by spać, biegam po domu i sprzatam, zajmuję się pierdołami i truję dupę Narcyzowi, jako że nie mam nikogo innego w zasiegu ręki by móc wygadać się. Ale nawet tego nie portafię zrobić, wciąż istnieje coś więcej do powiedzenia. Wciąż pozostaje tu coś więcej do napisania, wylania emocji, zaznaczenia po raz kolejny jak bardzo robię sobie krzywdę z premedytacją i jak bardzo mnie to jara. Ale uznałam, że napisałam już wystarczająco dużo. I'm out.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz