Zupełnie jak seks uspokaja i daje wrażenie kompletności, tak i dragi
uspokoiły mnie i uszczęśliwiły. Powróciłam do swojego wcześniejszego życia, wiecznej
imprezy, lecz jednocześnie stałam się oazą spokoju dla wszystkich których znam.
Przestalam się złościć i stresować, przestałam być nawet wredna i chamska dla
przyjaciół, ograniczyłam przeklinanie, z radością spełniam wszystkie swoje
obowiązki, chodzę do pracy i pomagam mamie, palenie czy branie jest na drugim
miejscu, choć nie zaprzeczę, że ciagle siedzi w mojej głowie. Chyba po raz
pierwszy od trzech lat czuję się tak szczęśliwa i pełna życia. Oczywiście, to
tylko kolejny krok do uzależniena się już drugi raz, ale staram się o tym nie
myśleć.
Wracając do dawnych przyzwyczajeń, wróciłam również do dawnych zasad. Zasad
odpowiedzialności, czyli takich, by nie zrobić sobie krzywdy, nie uzależnić się
od jednej rzeczy, nie wpaść czy nie zrobić sobie przypału. Jednak nie tłumaczę
sobie już dlaczego biorę. Biorę bo lubie, przecież nie mogę powiedzieć, że
robię to by spróbować – próbowałam już tego wszytskiego aż za dużo. Nie
tłuamczę sobie tego, że to czysta zabawa, że jestem silna i potrafię to
ogarnąć, to tylko puste gadanie, słowa którym niegdyś zaufałam i pogrążyły mnie
po dłuższym czasie.
Dlaczego więc zaczęłam? Tak jak większość ćpunów po odwyku, wpadłam znów w
to gówno przez starych znajomych którzy nie byli na odwyku, a dalej ćpali. Ja
przychodziłam i odchodziłam, i choć sądziłam, że odeszłam już na dobre,
wróciłam znowu. A oni przyjęli mnie z otwartymi ramionami. To są dopiero, kurwa
jego mać przyjaciele, troszczący się o mnie.
Chata po babci Złotego nigdy nie przypomniała mi tak wiele cudownych chwil
z przeszłości. Wszyscy jesteśmy już dorośli i nie spodziewałam się, że wrócę na
tereny na których za szczeniaka razem z pojebanymi przyjaciółmi robiliśmy różne
chore rzeczy. W tym domu pierwszy raz całowałam się, to akurat z Narcyzem, a w
stodole obok pierwszy raz paliłam. Wtedy jeszcze babcia Złotego żyła, teraz
został tu tylko Złoty. Złoty, niegdyś sprzedający nam bake za bezcen, wędzący
własnej matce błyskotki i sprzedający je wsiórom, co to nigdy nic drogiego nie
widzieli, zapewniani, że w mieście dostaną za to dwa razy tyle ile zapłacili.
Pamiętam tą uśmiechniętą twarz, czarny dres i fajkę za uchem, a po chwili
pytanie ‘’Chcesz kupić złoto?’’.
Obrączka faktycznie złota, z wygrawerowanym na wewnętrzniej stronie napisem Twój Franciszek. Katował tym pytaniem aż
nie kupiłeś.
Teraz Złoty nie miał już złota, bakę palił sporadycznie, wolał jechać na
speedzie. Robił w jakiejś hurtownii za marne grosze, a chata babci była jedynym co mu zostało. Przykro mi na to patrzeć, jako że znam go jebanej podstawówki.
Był jednym z tych, którzy mieli chujowe życie, jednak byli z niego zadowoleni.
Za to go podziwiałam, bo ponadto nie był tępym skinem z mentalnością ameby,
tylko zabawnym chłopakiem z którym mogę pogadać o wszystkim.
Nie widziałam go długo, jeśli chodzi o moich kumpli od brania, po moim
odwyku spotykałam się tylko z Narcyzem. To było miłe spotkanie, i tak samoj jak przez Surfera, przez niego również znów zapragnęłam być głupią gówniarą. Nie spodziewałam się tego, ale prócz
palenia, znowu wzięłam, tym razem tabletki z morfiną. Tak się składało, że
Złoty je skądś wykminił, a już kiedyś ich używałam, więc nie zastanawiałam się
długo.
Ledwo przestaliśmy ogarniać, a Złoty zaprowadził nas do piwnicy w chacie
obok. Zabawne, jak wspaniale się bawiłam już schodząc po stromych schodkach
jednocześnie czując bezbrzeżne przerażenie. Byłam otępiała po wiadrze jakie
Złoty na mnie wymusił, a tabletka sprawiła, że wszystko latało, latały meble,
latały ściany i pogłogi, latali ludzie, latały moje myśli i moje słowa. Nie
byłam pewna jak to możliwe i w sumie wciaż nie jestem, ale latało wszystko.
omieszczenie było duże, sufit był wysoko, i wbrew pozorom, nie była to
zwykła piwnica. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to tor przeszkód. Na podłodze
walało się mnóstwo rzeczy, gdzieś w cieniu majaczyło stare pianino które
niegdyś stało w pokoju babci Złotego, wszystko było umazane czymś białym, jakby
gipsem, albo poklejonym papierem, może nawet masą solną, nie mam pojęcia... Ale
wiadomo mi, że jako na dworze topniał śnieg, a chata nad nami nawet nie miała
dachu, z sufitu kapało mnóstwo wody, a sam sufit był pełen dziwnych białych
sopli niczym w zapomniajej przez świat jaskini. Woda skapywała po nich i lała
się ciurkiem, a tajemnicze sople namakając, robiły się ciężkie i odklejały się
od sufitu, po czym rozbijały się na podłodze.
Gdy Narcyz ubierał mi ochraniacze na ramiona i kask na głowę, jeszcze nie
byłam pewna w czym mają mi pomóc... Dopiero gdy zwartą grupką zaczęliśmy
lawirować po ogromnej piwnicy z latarkami, poczułam, że nawet z ochraniaczami
nie jestem bezpieczna. Ciągle słyszało się huk, ktoś się potykał, ktoś dostawał
soplem po czym pomieszczenie wypełniało się salwą głośnego śmiechu. Oczywiście,
było o wiele trudniej połapać się w terenie i zadaniu gdy wszystko latało, lecz
z Narcyzem dawaliśmy sobie radę. W końcu Złoty odnalazł pianino, i zaczął grać,
a my porozsiadaliśmy się na wszyskim co na to pozwalało i jak zaczarowani
słuchaliśmy jego wesołej gdy, co chwilę wyrywani z transu hukiem rozbijających
się dookoła i na nas sopli. Bawiłam się jak dzieciak, jak te cholerne 6 lat
temu gdy robiłam to co mi się podobało, nie dbając o skutki. Czy tak wiele
potrzebowałam by poczuć się szcześliwa? Starych przyjaciół. No może też czegoś
więcej. Ale każdy nazywający się mianem mojego starego przyjaciela miał lub
wciąż ma styczność z dragami, więc na jedno wychodzi.
Te cudowne chwile sprawiają, że nie żałuję, chociaż powinnam. Sprawiają, że
nagle czuję, że żyję, a dwa lata odwyku odchodzą w niepamięć, będąc zamazanym
wspomnieniem szarej, przytłaczającej nudy i dniami pozbawionymi sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz