28 lutego 2014

007. I am my end.

      Zupełnie jak seks uspokaja i daje wrażenie kompletności, tak i dragi uspokoiły mnie i uszczęśliwiły. Powróciłam do swojego wcześniejszego życia, wiecznej imprezy, lecz jednocześnie stałam się oazą spokoju dla wszystkich których znam. Przestalam się złościć i stresować, przestałam być nawet wredna i chamska dla przyjaciół, ograniczyłam przeklinanie, z radością spełniam wszystkie swoje obowiązki, chodzę do pracy i pomagam mamie, palenie czy branie jest na drugim miejscu, choć nie zaprzeczę, że ciagle siedzi w mojej głowie. Chyba po raz pierwszy od trzech lat czuję się tak szczęśliwa i pełna życia. Oczywiście, to tylko kolejny krok do uzależniena się już drugi raz, ale staram się o tym nie myśleć.
Wracając do dawnych przyzwyczajeń, wróciłam również do dawnych zasad. Zasad odpowiedzialności, czyli takich, by nie zrobić sobie krzywdy, nie uzależnić się od jednej rzeczy, nie wpaść czy nie zrobić sobie przypału. Jednak nie tłumaczę sobie już dlaczego biorę. Biorę bo lubie, przecież nie mogę powiedzieć, że robię to by spróbować – próbowałam już tego wszytskiego aż za dużo. Nie tłuamczę sobie tego, że to czysta zabawa, że jestem silna i potrafię to ogarnąć, to tylko puste gadanie, słowa którym niegdyś zaufałam i pogrążyły mnie po dłuższym czasie.
      Dlaczego więc zaczęłam? Tak jak większość ćpunów po odwyku, wpadłam znów w to gówno przez starych znajomych którzy nie byli na odwyku, a dalej ćpali. Ja przychodziłam i odchodziłam, i choć sądziłam, że odeszłam już na dobre, wróciłam znowu. A oni przyjęli mnie z otwartymi ramionami. To są dopiero, kurwa jego mać przyjaciele, troszczący się o mnie.
      Chata po babci Złotego nigdy nie przypomniała mi tak wiele cudownych chwil z przeszłości. Wszyscy jesteśmy już dorośli i nie spodziewałam się, że wrócę na tereny na których za szczeniaka razem z pojebanymi przyjaciółmi robiliśmy różne chore rzeczy. W tym domu pierwszy raz całowałam się, to akurat z Narcyzem, a w stodole obok pierwszy raz paliłam. Wtedy jeszcze babcia Złotego żyła, teraz został tu tylko Złoty. Złoty, niegdyś sprzedający nam bake za bezcen, wędzący własnej matce błyskotki i sprzedający je wsiórom, co to nigdy nic drogiego nie widzieli, zapewniani, że w mieście dostaną za to dwa razy tyle ile zapłacili. Pamiętam tą uśmiechniętą twarz, czarny dres i fajkę za uchem, a po chwili pytanie ‘’Chcesz kupić złoto?’’. Obrączka faktycznie złota, z wygrawerowanym na wewnętrzniej stronie napisem Twój Franciszek. Katował tym pytaniem aż nie kupiłeś.
      Teraz Złoty nie miał już złota, bakę palił sporadycznie, wolał jechać na speedzie. Robił w jakiejś hurtownii za marne grosze, a chata babci była jedynym co mu zostało. Przykro mi na to patrzeć, jako że znam go jebanej podstawówki. Był jednym z tych, którzy mieli chujowe życie, jednak byli z niego zadowoleni. Za to go podziwiałam, bo ponadto nie był tępym skinem z mentalnością ameby, tylko zabawnym chłopakiem z którym mogę pogadać o wszystkim.
Nie widziałam go długo, jeśli chodzi o moich kumpli od brania, po moim odwyku spotykałam się tylko z Narcyzem. To było miłe spotkanie, i tak samoj jak przez Surfera, przez niego również znów zapragnęłam być głupią gówniarą. Nie spodziewałam się tego, ale prócz palenia, znowu wzięłam, tym razem tabletki z morfiną. Tak się składało, że Złoty je skądś wykminił, a już kiedyś ich używałam, więc nie zastanawiałam się długo.
      Ledwo przestaliśmy ogarniać, a Złoty zaprowadził nas do piwnicy w chacie obok. Zabawne, jak wspaniale się bawiłam już schodząc po stromych schodkach jednocześnie czując bezbrzeżne przerażenie. Byłam otępiała po wiadrze jakie Złoty na mnie wymusił, a tabletka sprawiła, że wszystko latało, latały meble, latały ściany i pogłogi, latali ludzie, latały moje myśli i moje słowa. Nie byłam pewna jak to możliwe i w sumie wciaż nie jestem, ale latało wszystko.
      omieszczenie było duże, sufit był wysoko, i wbrew pozorom, nie była to zwykła piwnica. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to tor przeszkód. Na podłodze walało się mnóstwo rzeczy, gdzieś w cieniu majaczyło stare pianino które niegdyś stało w pokoju babci Złotego, wszystko było umazane czymś białym, jakby gipsem, albo poklejonym papierem, może nawet masą solną, nie mam pojęcia... Ale wiadomo mi, że jako na dworze topniał śnieg, a chata nad nami nawet nie miała dachu, z sufitu kapało mnóstwo wody, a sam sufit był pełen dziwnych białych sopli niczym w zapomniajej przez świat jaskini. Woda skapywała po nich i lała się ciurkiem, a tajemnicze sople namakając, robiły się ciężkie i odklejały się od sufitu, po czym rozbijały się na podłodze.
      Gdy Narcyz ubierał mi ochraniacze na ramiona i kask na głowę, jeszcze nie byłam pewna w czym mają mi pomóc... Dopiero gdy zwartą grupką zaczęliśmy lawirować po ogromnej piwnicy z latarkami, poczułam, że nawet z ochraniaczami nie jestem bezpieczna. Ciągle słyszało się huk, ktoś się potykał, ktoś dostawał soplem po czym pomieszczenie wypełniało się salwą głośnego śmiechu. Oczywiście, było o wiele trudniej połapać się w terenie i zadaniu gdy wszystko latało, lecz z Narcyzem dawaliśmy sobie radę. W końcu Złoty odnalazł pianino, i zaczął grać, a my porozsiadaliśmy się na wszyskim co na to pozwalało i jak zaczarowani słuchaliśmy jego wesołej gdy, co chwilę wyrywani z transu hukiem rozbijających się dookoła i na nas sopli. Bawiłam się jak dzieciak, jak te cholerne 6 lat temu gdy robiłam to co mi się podobało, nie dbając o skutki. Czy tak wiele potrzebowałam by poczuć się szcześliwa? Starych przyjaciół. No może też czegoś więcej. Ale każdy nazywający się mianem mojego starego przyjaciela miał lub wciąż ma styczność z dragami, więc na jedno wychodzi.
      Te cudowne chwile sprawiają, że nie żałuję, chociaż powinnam. Sprawiają, że nagle czuję, że żyję, a dwa lata odwyku odchodzą w niepamięć, będąc zamazanym wspomnieniem szarej, przytłaczającej nudy i dniami pozbawionymi sensu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz