Dzisiaj wróciłam do swoich starych przyzwyczajeń. A właściwie to trzy dni temu, ale jak dla mnie i tak wszystko to był jeden wielka impreza. Wiem, że mój powrót do dragów to tylko kolejny krok do samodestrukcji, mam za sobą niemal 3 lata czystości po długim odwyku, ale nie mam zamiaru znowu skakać na głęboką wodę. Nigdy taka z resztą nie byłam, zawsze tłumaczyłam sobie moje umiłowanie do narkotyków chęcią czystej zabawy, w końcu wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Byłam bardzo ostrożna, może i zdarzało się eksperymentować i brać jakieś tabeltki na pałe, nie myśląc jak to może się skończyć, ale nie brałam dużo razy jednego, starałam się nie uzależnić, ale biorąc coś dobrego, musiałam wziąć coś jeszcze lepszego, by zapomnieć o wcześniejszym. Z czasem, a właściwie po kilku dobrych latach życia na ciągłym haju, na poniektóre środki zaczełam się uodparniać, robiłam je więc z przyzwyczajenia, jak choćby palenie. Testowanie nowych dragów przestało znaczyć, bo wszytsko co mogliśmy, już przetestowaliśmy, i nie mowie o typowych narkotykach, były tam również wszelkie leki, na recepte lub bez, dopalacze, szauwie i zioła, kleje, olejki i chuj wie co jeszcze. Używaliśmy wszystkiego co kopało, a ja bawiłam się życiem, mając w dupie wszystko do okoła, balowałam, a co za tym idzie, poznawałam nowych ludzi i zyskiwałam źródła do coraz cięższych towarów. Tłumaczę to sobie próbą zmarnowania czasu, dragi były dla mnie dosłownie jak hobby, jak sport. Jedni grali w zespole, chodzili na siatkówkę, grali na kompach, a ja ćpałam. Oczywiście, potrafiłam funkcjonować normalnie, robiłam sobie przerwy ale i tak wracałam i nakręcałam się jeszcze bardziej. Zjadło mnie to całkowicie i jeszcze wciągnęłam w to ludzi którzy nie zasłużyli na coś takiego, choć naprawdę chcieli, byli tacy jak ja, ale czy to ma znaczenie sporo to ja ich namawiałam na samym początku, a nie oni mnie. W końcu upadłam wystarczająco nisko, by moja matka zaaregowała. Było to zaledwie rok po śmierci mojego ojca. Nie, nie brałam by zadkać pustkę po stracie bliskiej osoby, wrecz przeciwnie. To ojciec był jedyną osobą potrafiącą mnie ogarnąć, powstrzymać od odpierdalania. A potem została tylko matka więc robiłam co chciałam. Byłam tylko gówniarą, zaczęłam od baki gdy miałam 15 lat, zaś na odwyk poszłam w wieku lat 19. Teraz mam 23, równy rok temu wróciłam do palenia trawy, poźniej wykorzystywałam moje leki, zbyt nadgorliwie, trzeba przyznać, lecz nic wiecej, tylko palenie i słabe tabletki. Minął rok z haczykiem od mojego powrotu do żywych, do świata miejskich ćpunów, ale nie brałam z nimi. I w tej oto chwili, po roku obiecywania sobie, że już na zawsze zostanie jedynie przy bace, valium i kilu innych proszkach, a dragi to rozdział zamknięty, jak ostatnia idiotka spotkałam się po jebanych 5 latach ze znajomymi z którymi kiedyś imprezowałam i nawciągałam się fety. Tak po prostu, za dawne lata. I nagle doszłam do wniosku, że chcę tego co było dawniej, chcę moich starych przyjaciół i chcę wiecznej imprezy. Teraz jestem dorosła, mam prace, obowiązki. Wciąż mieszkam z mamą, dbam o nią jak mogę, tak jak ona dbała o mnie gdy było źle. Wciąż mieszkam naprzeciwko Narcyza i wciąż robi mi się ciepło w majtkach za każdym razem gdy widzę jak wychodzi z domu. Wciąż pracuję i zarabiam, tak jak powinnam, wciąż wyżywam się literacko, głównie czytając poważne rzeczy oraz roztrząsając swoje problem emocjonalne w internetach, albo opisując każdą banie i szalone imprezy. I tak nie usprawiedliwia to moich poczynań.