Zazwyczaj zaczyna zależeć nam gdy jest już trochę za późno. Tak sobie wmawiam, wmawiam sobie gdy zasypiam i gdy się budzę, gdy robię herbatę, gdy sprzątam kuwetę Lucyfera, gdy kręcę jointa. To nie mi zaczęło zależeć, lecz Narcyzowi. A według mnie nie jest za późno, ale on tak zapewne sądzi, więc zaczyna się wkurwiać.
Wygląda, że zaczyna mu zależeć. Chodzi o to, że, zaczęłam spotykać się z chłopakiem. Głównie, to spędzamy dni na przesiadywaniu u mnie. To zyczajny, porządny facet, nie ćpa, nie pali, pije tylko w weekendy, czyli w sam raz osoba dla mnie. Nie zależało mi na początku, ale polubiłam go...
Przyznaję się bez bicia, i wstyd mi jak cholera, że na początku szpanowałam, że wreszcie sobie kogoś znalazłam. No może nie do końca, do znajomość z tym kolesiem jest na etapie poznawania się, ale i tak spędzamy dużo czasu. Ale wracając, fakt faktem, że Narcyz mieszka na przeciwko i jeśli chce, może obserwować każdy mój krok... Wpadliśmy na niego łącznie kilkanaście razy w tym miesiącu.
Pierwszy raz ukartowałam to spotkanie, by wyglądało na przypadek - chciałam zobaczyć reakcję Narcyza na to, że się oderwałam od życia w domu. A potem, z każdym razem kiedy na niego wpadaliśmy, czułam się jeszcze głupiej i niezręczniej, bo go wciąż, kurwa kocham. Więc w czym mój problem?
Że jestem głupią suką, która podświadomie użyła niewinnego faceta by wymusić na innym uczucia jakimi kiedyś mnie darzył. Chciałam, by poczuł się zazdrosny. A sama czuję się teraz jak gówno, ale zasłużyłam. Nie zrobiłam tego specjalnie, taki odruch. To jest jeszcze bardziej w tym wszystkim paskudne.
Tak czy siak, Przedmiot A nie skojarzył faktów, pozwalał bym się bawiła. Nie, wcale nie widzę jego zamiarów, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Przedmiot B, zgodnie z moimi przypuszczeniami, widząc mnie z Przedmiotem A nie wykazał zainteresowania. Po 10 spotkaniu zauważyłam u niego wzmożone wkurwienie, większe niż nacodzień.
Właśnie wyszedł z mojego pokoju, po długiej, wyczerpującej rozmowie. Wciąż telepią mi się ręce i jestem w szoku, że było mnie stać na taką szczerość i odwagę. I że nie ryczałam. Jak dla mnie, tego wieczora było zbyt wiele prawdy, przez następny tydzień będę się czerwienić na widok Narcyza. Chcę umrzeć.
I tak coś na wesoło, czyli moje pijackie przygody.
Z serii: Gdy wódka jest przy mnie nic innego się nie liczy.
Jakaś wiocha pod
Warszawą, rodzice puścili swoje dzieci na ferie, by zarobiły trochę pieniedzy.
Dzieci były pełnoletnie, ale przecież mentalność to inna sprawa.
Duży dom z
pustaków, śniegi w cholerę, metrowe zaspy, jakaś chujowa kuchnia, przy stole
my. Ze względu, że mieszkała tam jakaś rodzina dla Edyty, mojej koleżanki,
przesiadywałyśmy tam ferie. Zima tak nas zaskoczyła, że wujek Edyty kazał
ściągnąć jakiś łebków, żeby mu poodśnieżali za kase podwórko. A my wielu łebków
znałyśmy.
Praca nie szła
szybko, było ich trzech, wszyscy się opierdalali. Było już ciemno, siedzieliśmy
w tej okropnej kuchni i piliśmy, jak zwykle. Przyszedł gospodarz, wielce
wkuriowny, drze się, że gówniarzom na darmo nie bedzie płacił, niech pracują.
Postawił flaszkę na stół i mówi, że któryś z nich ma wypierdalać odśnieżać mu
samochód, bo jutro do pracy rano jedzie. Jak wróci, flaszka czeka.
To, ze niejaki
Dawid a.k.a Przczółka był najmniej z nas ujebany(a ledwo stał)wypierdolił bez
słowa. Po 10 minutach wrócił cały w śniegu, zadowolony, szafa gra, idziemy pić.
Bawimy się, wszystko ok, i nagle tak patrze, pod drzwiami stoi łopata metalowa
cała w śniegu, wszędzie mokro...
- Co robi tutaj
ta łopata? – zapytałam ogółem.
- Przyniosłem ją.
– wybełkotał ten idiota i bierze kielicha.
To myśle, chuj,
to zbyt zajebiste, żeby było prawdziwe, ale co tam, biorę tę łopatę, ubieram
się i idę na śnieżycę. Podjazd odśnieżony, droga do samochodu też. I samochód.
Spojrzałam na tę łopatę, poźniej na samochód... Wróciłam do domu.
- Hmm... Panie
Grześku, mógłby pan na chwilę? – pukam do drzwi an piętrze. Gospodarz wychodzi
zaspany. – Jest sprawa z pana samochodem... Mógłby pan ze mną na dwór...
- Nie no,
wszystko w porządku Magda, jak ty mówisz, że jest dorze zrobione, to ja już nie
muszę sprawdzać, naprawdę... – burczy trąc oczy, a ja staram się nie zsikać ze
śmiechu. Ale starałam się utrzymać powagę.
- Nalegam, bo
widzi pan, sprawy mają się inaczej. – ciągnę go na dół, grupka żuli oczywiście
zainteresowana wychodzi za nami... – No, niech pan spojrzy na swój samochód...
Wciąż trzymam
metalową łoparę w ramionach i staram się by gospodarz nie usłyszał jak się
śmieję. A samochód, czerwone Audi porysowane w chuj. Powiedzcie, jaki idiota
idzie odśnieżać auto metalową łopatą? Ja niestety znam takich kombinatorów. Nic
dziwnego, że tak szybko sobie poradził...
Pan Grzesiek jakby
dostał furii. Oczywiście zaczął kurwić na prawo i lewo. GDZIE JEST PRZCZÓŁKA,
GDZIE JEST TEN SKURWYSYN?! A tu się okazuje, że Przczółka tak jak skojarzył fakty, czyli
łopatę i samochód, tak spierdolił na piechotę do Warszawy. I tyle go było
widać.
Okazało się, że
tak rozpierdolił lakier, że masakra, a ponadto, chyba musiał wcześniej ładnie
opukać ten samochód, bo nawet jakieś gumy uszkodził, przez co później woda im
się lała do środka i był przeciąg podczas jazdy... Aż dziw, że nie powybijał
szyb... No ale cóż, do wódki mu było śpieszno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz